Finał szkolnego konkursu ortograficznego odbył się w minioną środę! Uczestnicy zmierzyli się z wyjątkowym wyzwaniem, pisząc dyktando pt. “Wehikuł czasu”.
Jest to opowieść o nieuważnym huncwocie imieniem Lucek, który przez nieszczęśliwy wypadek przeniósł się w czasy Lucjana Rydla.
Podczas tej niezwykłej podróży Lucek spotkał nietuzinkowego nauczyciela łaciny
, który wbrew temu, co mówiła jego aparycja, wcale nie miał słomianego zapału do belferskiego rzemiosła.
Laureaci rywalizacji zostaną ogłoszeni niebawem, a my już teraz trzymamy kciuki za wszystkich uczestników!
Pełna wersja konkursowego opowiadania (tekst dyktanda był inspirowany opowiadaniami prof. Mirosławy Mycawki pisanymi na potrzeby "Krakowskiego Dyktanda"):
Wehikuł czasu
Lucek to trzynastoipółletni miłośnik harców i harmidru, który przyjechał w przeddzień Wielkiego Czwartku do Krakowa. Opuściwszy autobus przy ulicy Przybyszewskiego, chyżym tempem ruszył spod biurowców w stronę placówki przy ulicy Szlachtowskiego. Tuż przed skrzyżowaniem ulic Juliusza Lea i Młodej Polski przeszedł nieuważnie przez jezdnię ze spojrzeniem przyklejonym do wysłużonego smartfona.
Znienacka zahaczył czubkiem zszarzałego buciora o porzuconą przez jakiegoś schamiałego hultaja hulajnogę. Zachwiał się, zachybotał jak rozhuśtane wahadło i z hukiem wyrżnął nierozważną makówką o krawężnik. Półprzytomny uświadomił sobie, że pośpieszny chód z iPhonem w dłoni był nie najostrożniejszym sposobem wędrówki. Gdyby tak mógł pomyśleć jeszcze chwilę, być może doznałby wychowawczego oświecenia. Niestety, w przeciągu półtorej minuty utracił przytomność.
W końcu po sześćdziesięciu ośmiu sekundach otworzył zmrużone powieki. Ku własnemu zdziwieniu znajdował się teraz w pobliżu Rydlówki, gdzie swego czasu pobrali się Lucjan Rydel i Jadwiga Mikołajczykówna. Zamiast znajomych dróg asfaltowych i wielopiętrowych bloków dookoła malował się iście sielankowy krajobraz spod znaku słomianej strzechy i szumiącej wierzby. Lucek zaczerpnął haust powietrza, które smakowało zupełnie inaczej. Zamiast wyczuwalnej smogowej nuty dało się w nim wyczuć czystość i swobodę, które nie zostały jeszcze skażone cywilizacyjnym pędem.
Wtem ktoś niespodziewanie chwycił Lucka za kołnierz:
- Nie powinieneś być w szkole, huncwocie? - charczy mu do ucha nadęty chochoł ubrany w stylowy surdut z ciemnozielonymi guzikami. Po półgodzinie chłopak już siedział w obskurnej izdebce i wkuwał łacinę. Nauczyciel wymachiwał przy tym do rytmu brzozowymi rózgami rozsierdzony niemożebnie opieszałością ucznia.
- Czy mogę to sobie wyguglać [wygooglać]? - pyta chwacko młody żak.
- Co tam gulgoczesz? Zostaniesz w kozie, chojraku, to ci się żartów odechce.
Wciąż oszołomiony całą sytuacją Lucek spojrzał na nauczyciela. Chochoł, jak się okazało, miał na imię Mszczuj. Jego broda była tak gęsta, że można by było w niej ukryć belgijskiego królika lub chmarę chomików. Mszczuj wpatrywał się w Lucka z podejrzliwością i zdumieniem.
- Skąd ty tu przyszedłeś? - zapytał surowo, przekrzywiając monokl.
Lucek, który wciąż nie do końca ogarniał sytuację, odpowiedział niepewnie:
- Z Krakowa, ale takiego innego.
Po chwilach okraszonych niedyskretnym namysłem Mszczuj zmarszczył brwi i zrozumiał wszystko:
- Dobrze, Lucku. - Nauczyciel wstał z krzesła i otworzył okno. - Widzisz tam, za tymi drzewami? To jest Rydlówka. - Wskazał palcem w kierunku malowniczego domu. - Tam właśnie znajduje się wehikuł czasu, którym możesz stąd uciec.
Lucek otworzył szeroko oczy. Wehikuł czasu? To brzmiało jak coś z filmu science fiction [sci-fi].
Słomiany belfer o niesłomianym zapale rozpostarł przed niesfornym młodzieniaszkiem następującą alternatywę:
- Lucjanie, możesz zostać tutaj i uczyć się łaciny albo spróbować wrócić do swoich czasów. Wybór należy do ciebie.
Lucek pogrążył się w rozważaniach o naturze wszechrzeczy.
Co zdecyduje Lucek? Czy pozostanie w przeszłości, czy wróci do swojej epoki? Póki co nie wiadomo...